Gi Hoon ze szpitala pognał prosto do studia, gdzie właśnie rozpoczął swój kolejny projekt według własnego scenariusza. Mieli dzisiaj ustalać optymalną obsadę oraz ekipę techniczną. Roboty więc było co nie miara i jego asystentka już była na miejscu zajmując się przygotowaniem do tego spotkania i burzy mózgów, jaka na pewno będzie miała miejsce. Gi Hoon zgromadził wokół siebie ludzi o świeżych pomysłach i niebanalnym myśleniu. Tylko z takimi mógł się dogadywać. Wszyscy inni go mocno irytowali i wybuchał wówczas, niczym odbezpieczony ale opóźniony granat.
Kiedy dotarł na miejsce, już z daleka słyszał ożywione głosy, ale miał wrażenie, że nastrój dyskusji jest jakiś dziwny, inny, niż zazwyczaj. Otworzył drzwi do Sali konferencyjnej i stanął, jak wryty. Obecni spojrzeli na niego jakimś smutnym i zarazem niepewnym wzrokiem.
– Mo? Mo? – zapytał – Co się stało? – bo widział, że coś go ominęło, cos bardzo istotnego.
Pierwsza odezwała się asystentka:
– Reżyserze, nie słyszałeś o Kim Seung Kyu?
– Jak mogłem o nim nie słyszeć, skoro jest pierwszy na liście do obsady naszej głównej roli? – trochę się wkurzył – Żarty sobie robisz?
– Reżyserze… – asystentka i pozostali byli wyraźnie skonsternowani – Jakby ci to powiedzieć…
– Prosto i wyraźnie! – Gi Hoon irytował się coraz bardziej – Czy coś się stało? – zawsze najpierw wybuchał, a potem myślał i teraz było podobnie. Po reakcji obecnych zaczynał łapać, że coś jest nie tak – Wyduś to wreszcie! – wypalił.
– Lim Seung Kyu nie żyje… – powiedziała cichym i smutnym głosem.
Gi Hoon zamurowało. Spojrzał po kolei po wszystkich obecnych, ale zrozumiał, że to nie jest żaden z niewybrednych żartów, jakie sobie czasem robili. W Pomieszczeniu zapanowała – dosłownie – śmiertelna cisza. Gi Hoon podszedł do dużego stołu i usiadł. Dał innym znać, by tez usiedli.
– A teraz powoli wyjaśnijcie mi, co Ji Woo właśnie wyartykułowała? – spojrzał po swoich współpracownikach surowym wzrokiem.
– Lim Seung Kyu – tym razem odezwał się operator kamery – dwie godziny temu został znaleziony martwy na jednym z parkingów na drodze na górę Namsan – wziął oddech i chciał mówić dalej, ale Gi Hoon aż się podniósł na tę informację.
– Jeśli to jest jakiś żart, to natychmiast przestańcie! – znowu choleryczne usposobienie wzięło górę nad nim i szokująca wieść natychmiast wyprowadziła go z równowagi.
– Niestety – reżyserze – kontynuował operator – możesz włączyć jakikolwiek kanał informacyjny, to przekonasz się sam.
Gi Hoon sięgnął po pilot telewizora i kliknął, aby go włączyć. Nie musiał zmieniać kanału, bo na tym akurat mówiono o tragicznej śmierci ulubieńca Koreańczyków. Pokazywano jego zdjęcia, fragmenty ról i spotkań z fanami jednocześnie przekazując informacje o tym, co już ustalono. Gi Hoon wyłączył telewizor i przez dłuższą chwilę siedział, jak spetryfikowany. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, ale i tak miał problem z ogarnięciem tego, co do niego docierało. Jeszcze dziś rano, zanim musiał odwieźć mamę do szpitala, szukał argumentów, by przekonać Lim Seung Kyu do wzięcia tej roli. Znali się z kilku spotkań w gronie producentów filmów i miał wrażenie, że nadają na tych samych falach. Fajnie im się rozmawiało i w lot chwytali swoje myśli i pomysły. Gi Hoon również bardzo wysoko oceniał role, jakie miał na swoim koncie ten prawie pięćdziesięcioletni aktor, więc jadąc dziś na spotkanie chciał mocno naciskać na pozyskanie jego do ich serialu. A tu nagle taka wiadomość. Jego mózg przetwarzał ją wciąż od nowa, resetując kolejne opcje typu ‘a ja się spodziewałem’, ‘a ja miałem nadzieję’, ‘a ja byłem pewien’. Żadna z nich już nie pasowała do rzeczywistości. Pozostawało mu jedynie sformatować dysk twardy i oprogramowanie swojego umysłu, aby mógł bez sprzeciwu przyjąć do wiadomości, to, co się stało. Wstał od stołu z bladą twarzą, przeprosił swój zespół i powiedział, że musi wyjść, a spotkanie odbędą następnego dnia. Wyszedł na sztywnych nogach, a zebrani popatrzyli tylko po sobie i wrócili do rozmów, jakie toczyli przed przybyciem ich szefa, czyli do absorbcji tej sensacyjnej informacji i przetwarzania jej na różne sposoby.