Pod płaszczem nocy, ulice Seulu niosły ze sobą niewypowiedziane historie, niespełnione marzenia i sekrety, które miasto zachowywało tylko dla siebie. Księżyc, jak stary opiekun, rzucał swój blask na szklane fasady budynków, tworząc cienie, które wydawały się tańczyć w rytmie zasypiającego miasta. W jednym z takich bezsennych budynków, na oddziale intensywnej terapii, życie i śmierć, siły wewnętrzne i zewnętrzne, jakby powiedział Dong Hoon, prowadziły swój cichy taniec.

Ji An siedziała przy jego łóżku. Jej dłonie delikatnie spoczywały na jego prawej ręce. W pokoju panował przytulny półmrok, a ciszę burzył tylko miarowy szum aparatury medycznej. W pewnym momencie na chwilę pochyliła głowę i oparła ją o krawędź łóżka, starając się odnaleźć w sobie siłę, by wyrazić wszystko, co czuła, mimo że wiedziała, iż Dong Hoon nie może jej słyszeć. Jednak jej wewnętrzna intuicja mówiła, że on to wszystko odbiera, jeśli nie umysłem, to sercem. Przecież doszli już do takiego etapu, ze porozumiewali się na odległość, jeśli tylko tego chcieli.

– Ahjussi – zaczęła, a jej głos drżał ze wzruszenia, niczym liść na wietrze – pamiętasz, jak mówiłeś o ścieraniu się w życiu sił wewnętrznych z tymi zewnętrznymi? Pamiętasz? – proszę…- wciąż delikatnie, ale mocniej ścisnęła jego dłoń – nie poddawaj się! Masz dużo wewnętrznych sił… a na zewnątrz jestem ja i ci pomogę – głaskała jego dłoń z czułością – Musisz to wytrzymać i wrócić do nas – zrobiła niepewną pauzę i dodała – musisz wrócić do mnie… Ja nie chcę tu być bez ciebie. Arraso?  

W tym momencie do sali weszła pielęgniarka. Takie wizyty były bardzo często, gdyż cały czas Park Dong Hoon był oficjalnie na oddziale intensywnej terapii, ale ze względu na jego ustabilizowany stan zezwolono, by przebywał w prywatnym pomieszczeniu przystosowanym do ścisłej kontroli jego stanu.

Lee Ji An odkłoniła się i odeszła od łóżka, aby nie przeszkadzać pielęgniarce. Uważnie jednak swoim zwyczajem obserwowała ją, aby nawet niuans jej reakcji na to, co odczytywała z urządzeń nie uszedł jej uwagi. Gdy ta skończyła, zapytała ją, czy wszystko jest dobrze, na co pielęgniarka jedynie przytaknęła, pożegnała się i wyszła.

– Dziękuję, dziękuję, że walczysz – wróciła do swojego monologu siadając znowu jak najbliżej przy łóżku – Nie martw się o swój wygląd… To naprawdę nic wielkiego. Przyzwyczaisz się! – zastanawiała się bowiem, o czym on może myśleć, jeśli słyszy i odczuwa, co się dzieje – Najważniejsze, aby rany się zagoiły i ci nie przeszkadzały, a lekarze twierdzą, że to jest do zrobienia, jak wyjdziesz już z najcięższego etapu. Twoim zadaniem jest przetrwać, rozumiesz? Resztą się zajmiemy, lekarze i my wszyscy. Ahjussi, muszę na chwilę pójść do łazienki i zaraz do ciebie wrócę.

Potrzebowała chwili, aby się ogarnąć, bo wzruszenie zaczynało odbierać jej pewność głosu. Chciała się uspokoić i opanować, żeby nie przenosić niepokoju na biednego Dong Hoon. W końcu to był jej pierwszy dyżur i pierwsze chwile, kiedy po powrocie z Busan i po wypadku była z nim sam na sam. Czy tego chciała, czy nie, emocje dawały znać o sobie, a ona nie do końca nad nimi panowała.

Umyła twarz zimną wodą. Wzięła kilka głębokich oddechów, spojrzała sobie głęboko w oczy, a głośno wypowiedziała:

– To nic wielkiego! Fighting!

Po paru minutach wróciła na swoją pozycję, ale tym razem już nic nie mówiła. Trzymała go tylko za rękę, a swoją głowę położyła na brzegu łóżka. Słuchała jego sztucznego oddechu i nawet nie zauważyła, kiedy przysnęła.

W powietrzu zawisła cisza, pełna niewypowiedzianych jeszcze obietnic. A księżyc, niemy świadek tej sceny, bladym blaskiem oświetlał twarz Ji An, na której malowała się mieszanka bólu, tęsknoty i niezachwianej determinacji.

Scroll to Top