Mama Dong Hoon narzekała, że wyznaczają jej, kiedy ma jeździć do szpitala, ile siedzieć przy swoim synu. Cały czas była z tego niezadowolona i odgrażała się, ze pojedzie tam, kiedy chce.
– Omma, nikt ci nie zabrania jechać do hyunga, kiedy tylko chcesz – zapewniał Gi Hoon – ale musieliśmy to jakoś zorganizować, bo raz było przy nim pełno ludzi, a potem nie było nikogo, kto by przy nim został.
– To czemu się denerwujesz, jak chce jechać poza wyznaczonym mi czasem? – pytała buńczucznie.
– Bo szkoda twoich sił i czasu. Też musisz odpoczywać i masz przecież zawsze sporo do zrobienia w domu, u Jeong Hui… – ostatnie słowa wypowiadał niezbyt pewnie kontrolując, co tym razem mama chce przeforsować.
– Mogę? Naprawdę? – zapytała wpatrując się w jego oczy intensywnie.
– Możesz!
– No to jadę do Dong Hoon! Teraz!
– Ommmmmma! – Gi Hun tracił cierpliwość – Ja nie mam czasu cię zawieźć, a nie chcę być się męczyła metrem i autobusami.
– Poradzę sobie – stwierdziła stanowczo, włożyła buty i zabrała torbę z jakimś jedzeniem – Wychodzę.
– Ommaaa! – Gi Hoon skapitulował na myśl, że będzie w godzinach szczytu ściśnięta w metrze – No dobrze, zadzwonię do studia i powiem, że przyjadę trochę później. Choć zawiozę cię.
Co jak co, ale wszyscy trzej bracia troszczyli się i o zdrowie swojej matki, i o jej bezpieczeństwo. Teraz najmłodszy z nich nie miał wyboru i musiał jej ustąpić, bo inaczej umarłby z niepokoju o nią.
Pomógł mamie usiąść w samochodzie i poprosił, by chwilę poczekała, bo musi jeszcze gdzieś zatelefonować. Odszedł na bezpieczna odległość i wybrał numer do szwagierki. Kiedy odebrała od razu zapytał:
– Kto teraz jest przy hyungu?
– Jak to kto, twój starszy hyung – brzmiała odpowiedź – a dlaczego pytasz?
– Bo mama uparła się, że jedzie do niego poza swoim dyżurem i już mam ją w samochodzie. Wolałem się upewnić, że nie ma tam akurat Lee Ji An.
– Nie ma jej. Ona przeważnie siedzi z nim w nocy. Zmieniłam ją dziś rano, a po mnie przejął dyżur szwagier, więc możecie spokojnie tam pojechać – stwierdziła.
– OK. To dobrze. Zaraz ją tam zawiozę. Dzięki! Do widzenia! – rozłączył się i wrócił do samochodu.
Korki w Seulu robiły się już coraz większe, więc przejazd zabrał im sporo czasu.
– Mówiłem, że to kiepski pomysł – Gi Hoon mamrotał do siebie pod nosem.
– Jak będziesz miał swoje dzieci, to może mnie choć trochę zrozumiesz – mama jednak usłyszała, co mówił – Chociaż ojcowie też aż tak bardzo się dziećmi nie przejmują… – dorzuciła odwracając głowę z dezaprobatą, by obserwować ulicę za oknem.
Kiedy wreszcie dotarli do szpitala, trudno było znaleźć miejsce do zaparkowania. Gi Hoon znowu mamrotał niezadowolony, ale w końcu mu się udało wcisnąć auto i mogli wyruszyć w kierunku sali Dong Hoon.
Sang Hoon był bardzo zdziwiony ich przybyciem. Spojrzał znacząco na młodszego brata, a ten tylko wzniósł oczy w górę i rozłożył bezradnie ręce.
– Omma! – najstarszy z braci podszedł do niej i uścisnął ją serdecznie – Niepotrzebnie się męczyłaś o tej porze… – zaczął.
– Jak to niepotrzebnie? – oburzyła się starsza pani – Jak to niepotrzebnie? Miejsce matki jest przy dziecku, zwłaszcza jak jest chore! Masz córkę i też mnie nie rozumiesz? – odsunęła go chłodno podchodząc do swojego średniego syna.
Dong Hoon właśnie się obudził, bo dotarł do niego głos oburzonej matki. Spojrzał na nią i chropawym głosem przywitał:
– Dzień dobry omma!
– Nic nie mów! – zgromiła go – Lekarz twierdzi, że nie powinieneś jeszcze dużo mówić.
Dong Hoon poddał się. Zresztą i tak mówienie rzeczywiście sprawiało mu sporo trudności, a przede wszystkim silny ból. Jego drogi oddechowe były mocno poparzone i było jeszcze zbyt wcześnie, aby mógł normalnie mówić. Prawdą też było to, że miał się powstrzymywać przed mówieniem.
Mama tymczasem rozsiadła się na krześle i, jak zwykle, lekko trzymała Dong Hoon za rękę. Gi Hoon poinformował, ze wychodzi i odwiezienie mamy pozostawia starszemu bratu. Sang Hoon natomiast usiadł trochę wybity z pantałyku na sofie i zaczął nerwowo jeść obiad, który przywiozła mama. Do sali dochodziły odgłosy Seulu z godzin szczytu. Dong Hoon zamknął oczy i znowu zasnął. Sen był dla niego cały czas prawdziwym błogosławieństwem. Przynosił zapomnienie o tym, co się stało i co jeszcze przed nim. Pozwalał tez skrócić czas oczekiwania na Ji An, za którą coraz bardziej tęsknił.