Kiedy Ji An wróciła mocno zdezorientowana do swojego mieszkania, nadal nie wiedziała, co myśleć o tym, że jej ahjussi nie pojawił się na umówionym spotkaniu. Zarówno to, jak fakt, że nie odpisywał na sms’y, a sygnał w jego telefonie był wyłączony, zaczynało ją coraz bardziej niepokoić. To było do niego tak bardzo niepodobne, że jedynym logicznym wytłumaczeniem stało się to podświadomie odsuwane, a mianowicie, że musiało się coś stać i to coś naprawdę poważnego.
Na myśl przychodziła jej mama Dong Hoon, syn, bracia.
– Może ktoś z nich zachorował, albo miał wypadek… – te myśli dopuszczała, choć też bardzo ją zasmucały – jednak nie miała odwagi z głębokiej podświadomości dopuścić do głosu przeczucia, że mogło się coś stać samemu Park Dong Hoon…
Jednak przypomniała jej się ta chwila z piątku, kiedy nagle poczuła ból w sercu i duży niepokój. Miała wrażenie, że teraz to wróciło i w powiązaniu z nieobecnością Dong Hoon i brakiem możliwości kontaktu z nim, wpychało ją w strefę paniki.
Nie mogła sobie znaleźć miejsca w domu i nie mogła się niczym zająć. Snuła się po mieszkaniu jak lunatyk. Tylko jej umysł intensywnie szukał, co powinna zrobić.
– Chyba pojadę do restauracji Jeong Hui? – pomyślała, choć wiedziała, że jej wizyta może wydać się dziwna.
Obie bowiem spotykały się tak, jak sobie obiecały na pogrzebie babci Ji An, że będą spędzały razem Święto Dziękczynienia i Nowy Rok. A ona nagle wpadnie tak niespodziewanie.
– Pojadę tam! Trudno! Nawet jeśli unnie będzie zszokowana! Choć znając ją prędzej się ucieszy – stwierdziła na głos. – Ona na pewno będzie wiedziała, jeśli stało się coś niedobrego w rodzinie Park Dong Hoon.
Wyszła z domu nawet nic nie jedząc i pomimo dość późnej pory. A przed nią była dość długa jazda do Hoogye. Innej opcji nie widziała. Musiała dowiedzieć się, co się stało, bo nie miała już wątpliwości, że tak właśnie było.