Ji An z jednej strony poleciałaby na skrzydłach do szpitala i tam została już na stałe, ale z drugiej strony, kiedy uzmysłowiła sobie, kto i jak wytłumaczy mamie i synowi Dong Hoon, kim ona jest i dlaczego chce czuwać przy chorym tak samo, jak najbliżsi, traciła pewność i nie wiedziała, jak postąpić. Kiedy wieczorem leżały już obie na swoich posłaniach, Jeong Hui wyczuła, że jej przyjaciółkę dręczy coś jeszcze oprócz obawy o swojego szefa.

– Ji An, może chcesz porozmawiać ze mną o Dong Hoon i o tym, co się teraz dzieje – zapytała niepewnie – Nie ściskaj w sobie tyle zmartwień… Powiedz, co cię dręczy… Postaram się pomóc, albo po prostu być w tym z tobą… – zachęcała delikatnie. Wiedziała, jak zamkniętą i cichą osobą jest jej młoda przyjaciółka.

– Unnie – Ji An niespodziewanie zareagowała na tę propozycję – Chciałbym pojechać do pana Park’a, ale nie w odwiedziny, tylko na dłużej… – spojrzała nieśmiało na Jeong Hui – Chciałbym być przy nim cały czas… Czy to wypada? Czy to jest możliwe? – zapytała szczerze.

– Hmm… – chrząknęła z zakłopotanie, bo takiego pytania się nie spodziewała – Rzeczywiście twoja dłuższa tam obecność wydawałaby się niestosowna, zwłaszcza w oczach mamy Dong Hoon i jego syna. Bo inni raczej znają twoją bliską z nim zażyłość… – przerwała na chwilę zastanawiając się głęboko.

– No właśnie – potwierdziła w tym czasie Ji An – Przecież nie mogę tak nagle zaproponować, że zostanę tam na takiej samej zasadzie, jak jego rodzina…

– Wiesz co, jak spotkam Gi Hoon na osobności, omówię z nim tę sprawę. Mam wrażenie, że ten chłopak jest dobrze zorientowany… hmmm…, że tak powiem… w tej sytuacji i chyba byłby po twojej stronie. Więc, jak jutro tam będziemy, nie wyrywaj się od razu z ta propozycją. – spojrzała na Ji An – Musisz wytrzymać, a ja postaram się załatwić ci tę wejściówkę, bo jestem pewna, że to będzie bardzo dobre dla Dong Hoon.

– Dziękuję, unnie… – wyszeptała.

– Nic się nie martw, młoda. Twoja unnie dobrze rozumie, co się dzieje i naprawdę, chcę cię wspierać. – nie mówiła wprost, że domyślała się jej uczuć wobec Dong Hoon, które odkryła jak ta była jeszcze pośród nich – Uzbrój się w cierpliwość, a ja się wszystkim zajmę, o?

– O! – usłyszała zdecydowaną i krótka odpowiedź.

Później obie zanurzyły się w swoich myślach i czekały na sen. Do małego pokoiku nad restauracją Jeong Hui zajrzał pyzaty, srebrny księżyc i bladym blaskiem oświecił twarze obu kobiet. Obie miały zamknięte oczy i wydawało się, że śpią, ale Ji An pod dotknięciem promieni księżyca otworzyła oczy i wpatrywała się w niego, jakby szukając pocieszenia. Przypomniała się jej babcia i wieczór, kiedy Dong Hoon nakrył ją zwożącą babcie w sklepowym wózku, aby popatrzyła na księżyc. Pamiętała, w jakim szoku była, gdy wracając z tej eskapady, odkryła, że on czekał na nie obie, aby pomóc wnieść babcię do domu. Była wówczas pod tak ogromnym wrażeniem tego, co zrobił i jak subtelnie to zrobił, że jeszcze dziś dreszcz wzruszenia przebiegł po jej ciele. Wciąż słyszała w głowie i w sercu to ciepłe, krótkie zdanie: „Jesteś dobra…”

A teraz ten cudowny mężczyzna leżał w szpitalu, po ciężkiej operacji, nieprzytomny, a ona zamiast siedzieć u jego boku, musiała szukać pretekstu, by tam w ogóle pójść… Po jej policzkach spłynęły kolejne łzy. Bezsilność była taka trudna do zniesienia. Ji An była dziewczyną, która zawsze znajdowała wyjście z sytuacji, ale tym razem okoliczności były takie, że nic nie mogła zrobić, oprócz tego, by pojechać tam z kurtuazyjną wizytą razem z unnie i po kilku minutach wyjść.

– Jak ja to zrobię? – pomyślała – Jak ja od niego odejdę? Przecież nie dam rady… Nie dam rady…

Scroll to Top