Kiedy Lee Ji An dotarła do restauracji Jeong Hui, ta była jeszcze zamknięta dla klientów, ale drzwi wejściowe, jak zwykle były otwarte. Weszła do środka. Unnie nie było na dole. Krzyknęła więc głośno, ze przyszła, a kiedy nikt się nie odezwał, niepewnie weszła po schodach na górę, do tak dobrze sobie znanego pokoiku. Zapukała i odczekała chwilę. Zza drzwi dochodził jakby cichy szloch. Jeszcze raz zapukała i uchyliła drzwi delikatnie.

– Unnie, to ja, Lee Ji An. Jesteś tu? – ale pytając, od razu poznała odpowiedź. Jeong Hui siedziała skulona pod ścianą i płakała. Nawet nie spojrzała na gościa. Była jakby nieobecna.

– Unnie! Co się stało? – zapytała cichutko i podeszła do zapłakanej przyjaciółki – Dlaczego płaczesz?

Dopiero, kiedy ją delikatnie dotknęła, Jeong Hui zorientowała się, ze ma gościa i to jakiego gościa! Podniosła wzrok na Ji An i ta zobaczyła, że jej oczy są już czerwone i całkiem opuchnięte, jakby płakała od dłuższego czasu. Chciała się po swojemu uśmiechnąć do przybyłej, ale na twarzy pojawił się jedynie dziwny grymas, w niczym nie przypominający jej uśmiechu.

– Oh, Ji An, przyszłaś? – zapytała prawie bezgłośnie i złapała ją za rękę.

– Jestem unnie, co się dzieje? Dlaczego tak płaczesz? Ktoś ci zrobił przykrość, czy co? – przez chwilę pomyślała, że te łzy są znowu z powodu dawnej miłości Jeong Hui, ale ona szybko wyprowadziła ja z błędu.

– Ji An… – spojrzała uważnie na młodą przyjaciółkę, o której od dawna wiedziała, że kocha Park Dong Hoon miłością czystą i bezsilną – Ji An… kochana moja… Jak mam ci powiedzieć? – ścisnęła mocno jej dłoń, którą cały czas trzymała w swojej.

W tym momencie Lee Ji An zorientowała się, że dzieje się naprawdę cos strasznego. Za dużo tu niby przypadków. Nogi się pod nią trochę ugięły, ale dzielnie dopytywała się dalej.

– Unnie, powiedz mi szybko, co się stało, bo już nie wytrzymam tego napięcia. Przyjechałam tu właśnie z tego powodu. Nie mogę się skontaktować z Park Dong Hoon. Byliśmy umówieni, a on się nie pojawił. Nie odczytuje sms’ów, a w telefonie pojawia się sygnał, że jest poza zasięgiem. Co się dzieje, mów mi szybko! – na koniec jej głos przestał już być cichy i delikatny, a stał się pełen niepokoju i całkiem głośny.

– Usiądź tu koło mnie, kochana, już ci wszystko powiem. Siadaj. – Jeong Hui poklepała miejsce na podłodze tuz koło siebie. Otrzeźwiała na myśl, ze oto będzie musiał tej biednej dziewczynie przekazać bardzo tragiczną wiadomość i wiedziała, że to będzie dla niej ogromny wstrząs. Chciała to zrobić, jak najdelikatniej, ale to niebyło proste.

Ji An usiadła, a raczej osunęła się na podłogę plecami po ścianie. Jej ciało było całe napięte w oczekiwaniu na coś strasznego.

– No mów – powiedziała nieswoim głosem, bo gardło się jej ścisnęło z przerażenia.

– Nasz Park Dong Hoon maił wypadek. Żyje! Żyje! – natychmiast dodała te informacje, bo czuła, jak Ji An zesztywniała na te słowa – Miał ciężką operację, która się powiodła, ale jest w stanie krytycznym. Jeszcze nie wiadomo, co będzie dalej… – przerwała, bo Ji An z bólu zwinęła się w kłębek i wydawało się, ze nie może złapać oddechu.

– Ji An… on żyje… i na pewno będzie żył… będzie dobrze… zobaczysz – nie wiedziała, jak ją pocieszyć i  wzmocnić, bo dziewczyna wydawała się zupełnie odrętwiała i nieobecna. Nawet płakać nie mogła z bólu.

Odwróciła się do niej, zapominając całkiem o swoim smutku i łzach i przytuliła ją. Głaskała po głowie i zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Jednak Ji An nie kontaktowała. Jakby jej dusza wyrwała się z ciała i te pozostawało puste i bez życia. Jeong Hui była przerażona. Przeszło jej przez myśl, że Ji An jest w ciężkim szoku i powinna wezwać kogoś na pomoc. I pierwsza, odruchowa myśl była, żeby zatelefonować do… Dong Hoon. Potem do jego mamy, a potem do któregoś z braci. Ale przecież oni wszyscy prawdopodobnie teraz byli w szpitalu przy łóżku biednego Dong Hoon. Spostrzegła, że nie ma do kogo zatelefonować po pomoc…

Scroll to Top