Emocjonujący bohater pozbawiony emocji
Stranger jest jednym z tych seriali, który wymaga od widza bezgranicznego zaangażowania. Dlatego niecierpliwych i spragnionych niczym nieskrępowanej rozrywki z góry uprzedzam, że to będzie trudna, ponad siedemnastogodzinna podróż, której mogą nie przetrwać.
Kryminał opowiada o śledztwie prowadzonym przez młodego prokuratora Hwang Si-moka. Bohater to nieco dziwny, wycofany i niemal całkowicie pozbawiony empatii. Jednocześnie piekielnie inteligentny i nierozsądnie zdeterminowany. Jego wyjątkowy charakter nie jest dziełem przypadku, a efektem zabiegu chirurgicznego, podczas którego pozbawiono go części mózgu. I tutaj pojawia się pierwszy zgrzyt, gdyż o jego dolegliwości dowiadujemy się podczas sceny otwierającej, której stylistyka niewybaczalnie mocno odbiega od reszty serialu. Najgorsze jest jednak to, że odkryto coś, co mogłoby trzymać nas w niepewności godzinami. W końcu kochamy tajemnice.
Właściwa historia rozpoczyna w chwili, gdy Hwang trafia na ciało mężczyzny, którego podejrzewał o korupcję. Od tego czasu spirala zdarzeń zacznie się nakręcać, a podejrzenie padnie niemal na każdego. Z głównym bohaterem włącznie. I chociaż bardzo chciałbym mocniej nakreślić fabułę, to tutaj się zatrzymam, aby nie psuć nikomu ewentualnej zabawy.
To prawda, że punkt wyjściowy grzmi schematycznością, a im dalej prowadzi nas fabuła, tym częściej czujemy, że niektóre zdarzenia są pretekstowe, byle pchać akcję w odpowiednich kierunkach. Irytują również iście telenowelowe momenty, gdy bohaterzy prowadzą zupełnie niepotrzebne monologi w samotności. Ponadto ich postępowanie bywa irracjonalne i niekonsekwentne, co można tłumaczyć dziwactwami, które dotykają większość produkcji koreańskich. Taka kultura, mentalność lub styl (niepotrzebne skreślić).
Jest też kwestia rytmu akcji, w którą początkowo nie mogłem się wgryźć. Serial bywa przegadany, opieszały – nie oszukujmy się – momentami wręcz nudny. Sprowadza się to do rzeczy dosyć małostkowej, ale uderzyło mnie, że Stranger wymagał ode mnie sporego skupienia. Nie przepadam za lektorem, ale tutaj brakowało mi go jak cholera. Łapię się na tym, że oglądając produkcje anglojęzyczne, czasem odwracam wzrok i ciągle chłonę sceny, wsłuchując się w aktorów. Nieznajomość koreańskiego wyklucza takie wygodnictwo. Tutaj oczy muszą ciągle śledzić dialogi, których jest sporo jak na serial, którego odcinki trwają średnio 65 minut.
Chociaż pierwszą ćwierć sezonu ledwo zdzierżyłem, nudząc się niemiłosiernie, to im dalej w las, tym było lepiej. Wszystko dzięki niemal matematycznej precyzji realizacyjnej. W okolicach czwartego odcinka atmosfera zaczęła się wreszcie zagęszczać. Rozwinęła się siatka koneksji, a interakcje pomiędzy postaciami nabrały rumieńców.
Szczególne brawa należą się aktorom, którzy nie tyle unieśli role, ile pokazali prawdziwą klasę. Poza Dooną Bae ( Atlas chmur, Sense8 ), która gra tu sumienną i oddaną policjantkę, większość twarzy mówiła mi niewiele, a nawet jeśli coś dzwoniło, to nigdy nie wiedziałem w którym kościele.
Mimo to potrafiłem docenić kunszt ekipy. Chciałbym wymienić wszystkich artystów z osobna, ale taką laurką zanudziłbym Was na śmierć. Dlatego napomnę, że Cho Seung-woo wcielający się w głównego bohatera, odwalił kawał dobrej roboty, tworząc wielowarstwową osobowość. Zachowując ascezę, potrafił sprawić, że pomimo aury dziwactwa, chłodu i sztywności, z każdym promykiem normalności na długo rozświetlał swoją postać.
Zdjęcia byłyby idealne, gdyby nie gryzły się nieco z telewizyjną formułą, przez którą bohaterzy wyglądali, jakby całymi dniami siedzieli u fryzjerów, kosmetyczek i stylistów. Jednak cała reszta jest bardzo profesjonalna, wręcz filmowa. Momentami widocznie przefiltrowane ujęcia, nie tylko świetnie ukazywały akcję i emocje, ale również ciekawie prezentowały pocztówkowe obrazy koreańskiej metropolii. Wszystko doskonale uzupełnia oszczędna, ale zapadająca w pamięć muzyka.
Żeby nie było pomyłek – jest to serial na Netflixie, nie Netflixa. Metka Netflix Original została przypięta na wyrost. Widowisko powstało w południowokoreańskiej stacji tvN , a koncern z Los Gatos kupił licencję. Nawet nie na wyłączność, bo dramę wyreżyserowaną przez Ahn Gil-Ho i napisaną przez Lee Soo-Yeon można obejrzeć, chociażby na opisywanym przeze mnie niedawno streamingu DramaFever . Czytam komentarze na My Drama List i jeden z użytkowników wspomniał, że serialu nie ma na amerykańskim Netflixie.
Tutaj pierwsze skrzypce gra opowieść. Pełna koneksji, zdrad, korupcji i manipulacji – typowa historia o koreańskiej prokuraturze. Fabuła z potrzebnym nadęciem moralizuje i gratyfikuje czas spędzony przed telewizorem. Pomimo zgrabnego zamknięcia, zmęczony, ale usatysfakcjonowany, czekam na więcej. Chociaż przyznaję, że nie jest to pozycja obowiązkowa, ani tym bardziej doskonała.